środa, 1 grudnia 2021

Co wydarzyło się na przełęczy radomierskiej koło Jeleniej Góry?

4 marca 2021 na trasie pomiędzy Jelenią Górą a Kaczorowem dochodzi do niecodziennego zdarzenia. Kierujący swoim pojazdem Zbigniew S. w pewnym momencie przejeżdża obok dziwnie wyglądającej mgły, jego radio zaczyna szwankować. Po chwili przyczepiona do przedniej szyby auta nawigacja dokonuje niekontrolowanej wizualizacji map świata w formacie 3d, ukazując wiele starożytnych miejsc na świecie. Czy była to wizja? Jeśli tak, to czemu tak niezrozumiała?

Czy możliwe jest, że nawigacja samochodowa nagle zaczyna wariować i przez kilka minut pokazuje rzuty map z całego świata, których nie ma wgranych w swojej karcie pamięci, zwłaszcza, że jest starym urządzeniem i jej poziom możliwości technicznych pozostawia wiele do życzenia? Czy bez połączenia internetowego jest w stanie dokonać samoistnie zdalnej aktualizacji, wgrać mapy i dokonać wizualizacji map ze świata, perfekcyjnie dostosowanych do percepcji oka?

Do tak niecodziennego zdarzenia doszło 4 marca 2021r., gdy kierujący pojazdem Zbigniew S.(pseudonim), mieszkaniec Jeleniej Góry, przemieszczał się swoim pojazdem, jadąc drogą nr. 3 z Jeleniej Góry do Wojcieszowa. Przemierzał dobrze znany mu odcinek. W pewnym momencie spostrzegł, że wzdłuż drogi utworzyła się dziwnie wyglądająca mgła. Naraz jego radio samochodowe zaczęło szwankować, by po chwili uruchomiła się przenośna nawigacja samochodowa marki Garmin i zaczęła rzutować przed świadkiem istny spektakl mapowy godny najwyższego poziomu nawigacji pokładowej jakiegoś samolotu. To, czego przez kilkanaście minut doświadczył Zbigniew, jego racjonalny umysł nie jest w stanie pojąć i zrozumieć. Nietuzinkowa historia, którą zamieszczam z pełnym opisem świadka poniżej, dotyczy równie nietuzinkowej postaci. Pan Zbigniew był świadkiem wielokrotnie obserwacji UFO, właśnie w rejonie, gdzie przeżył ,,najdziwniejszą aktualizację swoich map w nawigacji, o jakiej nie śnili najwięksi filozofowie”. Jedno z jego przeżyć zostało opisane w jednym z rozdziałów mojej najnowszej książki Tajemnice Dolnego Śląska. Sam długo się wahał, aby opowiedzieć mi o swoim przeżyciu. Kluczowe w tej historii jest to, że do wręcz anomalnego zachowania urządzenia elektrycznego doszło w chwili, gdy świadek znalazł się w obszarze dziwnej mgły, która wydała mu się na wskroś osobliwa. Jak sam przyznał w rozmowie ze mną: ,,może dwa razy w życiu widziałem taką dziwną mgłę. W tedy dla mnie była ona nierzeczywista. Ale nie miałem czasu długo się nad tym zastanawiać, kiedy moja nawigacja zaczęła wariować”. Zanim do tego doszło radio zaczęło zanikać i wydobywało  z siebie równie tajemniczy dźwięk.

Panie Damianie. Nie wiem czy to dobrze, że piszę ten tekst do pana, bo moja wiarygodność spadnie teraz w pańskich oczach do zera, ale jestem pod wrażeniem sytuacji, która zdarzyła mi się w czwartek, 4 marca tego roku. Chyba fatum jakieś (moja córka się śmieje, że powinienem się obudzić). Właściwie nie wiem, jak to opowiedzieć... Otóż... Jechałem autem z Jeleniej Góry drogą nr 3. Godzina około 17.30. Duży ruch w obie strony, szczególnie na Jelenią Górę. Silna stalowo-szaro-bura niska mgła. 



Jakaś taka ,,metaliczna,,. Mgła tworzyła jakby zawieszony 15 metrów nad ziemią lity, bezcieniowo rozświetlony, bardzo wyraźny sufit. Pomyślałem, że będzie niezłe mleko na przełęczy radomierskiej, ale co ciekawe ten ,,sufit,, okazał się być na tej samej wysokości bez względu na wznoszące się ukształtowanie terenu. Na podjeździe przełęczy wygiął się w górę idealnie do płaszczyzny drogi. W Radomierzu mijając skrzyżowanie Komarno - Janowice Wielkie usłyszałem w aucie dziwny, niezbyt głośny dźwięk, przypominający do złudzenia odgłosy strojenia starego radia. Z tym tylko, że ,,dźwięk strojenia,, chyba nie zmieniał częstotliwości a tylko natężenie. Nie był głośny, ale natarczywy. Łożysko się zaciera? - pomyślałem. Zwolniłem mocno do 30-40 km na godzinę, by na ile można bez utraty panowania nad kierunkiem jazdy, rozejrzeć się po aucie i spróbować zlokalizować kierunek skąd piszczenie dobiega. Jednak dźwięk dochodził jakby zewsząd. Odwracając się ponownie w stronę kierunku jazdy zauważyłem, że wyświetlacz samochodowego radia, który, jeśli radio nie jest włączone, wyświetla czerwonymi cyframi datę i godzinę, zaczyna mrugać i po sekundzie zgasł. Uznałem więc ze smutkiem, że piszczenie to dziwny ale efekt awarii radia. Cóż, nieplanowany wydatek mnie czeka... Jednak po paru sekundach wyświetlacz radia mrugnął kilkakrotnie (chyba trzykrotnie) półblaskiem jakiegoś niezrozumiałego napisu i ożył. Za to wyłączyła się nawigacja. Nawigacja nie jest zintegrowana z autem, ale praktycznie zawsze jadąc mam ją włączoną. To kilkuletni model firmy Garmin przyklejony do przedniej szyby. Nigdy nie aktualizowałem w niej map. Teraz, ekran nawigacji, który jeszcze przed chwilą pokazywał położenie auta był jednolicie biały. Uznałem w tym momencie z jakąś ulgą, że dźwięk ,,strojenia,, pochodzi jednak nie z łożyska, ani radia a nawigacji. Cóż, trudno, wysiadła, a to piszczenie to od niej - pomyślałem z ulgą. Radio jest zintegrowane z samochodem więc jego awaria byłaby większym kłopotem. Tak dumając powoli wspinałem się pod górę... Jednak ekran nawigacji okazał się być biały tylko przez chwile. Nagle ożył! Piszę do Pana właśnie, by opisać co się działo później! Na kilkucalowy ekran nawigacji wypłynął z lewego dolnego narożnika zielony kwadrat a za nim zachodzący na niego rogiem następny. Kwadraty zatrzymały się na środku ekranu i nagle zlały się płynnie w jeden zajmujący niesymetrycznie jakieś 80% powierzchni ekranu, by po chwili zmienić się w tzw. mapę prostą jakiegoś rozlewiska. Trwało to dwie, trzy sekundy i mapa zniknęła. Na jej miejscu pojawiła się kropeczka, która powiększyła się błyskawicznie w mapę 3D, na której uwidoczniła się kula ziemska pokazana z kosmosu w sposób topograficzny. Jakość mapy i fantastyczna gama barw nie do opisania! Coś jak mapy Google Earth, tylko o kilka poziomów bardziej technicznie a szczególnie plastycznie zaawansowane! Ledwie zatrzymałem na nich wzrok, gdy nagle ekran zrobił zoom i zaczęło się... szaleństwo! Mapy przerzucały się z ogromną szybkością i absolutnie płynnie! Wypełniająca ekran Ziemia widziana z kosmosu - pod spodem Południowa Ameryka: zbliżenie rejonu Cusco w Peru - odlot  w górę - zbliżenie jeziora Titicaca - przerzut w prawo - lot nad Atlantykiem- Egipt, zoom rejon Kairu - znów w górę - gdzieś na Chiny i Północna Koreę - znów w górę - zawis wysoko nad Australią - znów w dół i w prawo - jakieś dwie wyspy na Pacyfiku (później zidentyfikowałem jako Pitcairn) - zbliżenie i dłuższy zawis nad nimi - w górę - znów Ameryka Południowa - lot nad Andami od Ziemi Ognistej - znów Peru - odskok w gorę - znów  przelot nad Andami - teraz w lewo - zawis - w dół: Wyspa Wielkanocna - znów w górę, w prawo - Morze Śródziemne - zawis przez chwilę - zoom Grecja, (góra Olimp chyba) - w górę w prawo - jakieś miejsce w zachodniej Turcji - teraz w dół - zoom i zawis nad jakimś miejscem w Libanie - w górę - Afryka, lot nad Tanzanię (chyba rejon Harare) - zawis - znów w górę - masyw Kilimandżaro - itd. itd. 



Mapy przerzucały się z zawrotną prędkością absolutnie płynnie! W każdej skali miały ogromną szczegółowość przy której mapy Googla to prymityw! Pojawiały się - wypływały z różnych stron ekranu lub z losowo pojawiających się kropek. Wszystkie topograficzne były ukierunkowane normalnie północ-południe. Widoczne chwilami mapy płaskie czasem obracały się wokół własnej osi. Nie mam pojęcia, jak słaby procesor mojej nawigacji potrafił nadążyć opracowywać w takim tempie, tak ogromne ilości danych! Kolorowe mapy, które opisywałem nie zajmowały nigdy całej powierzchni ekranu nawigacji. Pod nimi przerzucały się w takim samym szalonym tempie mapy proste jakichś, nie do określenia przeze mnie, obszarów. Czasem te mapy były przez ułamek sekundy ponad mapą topograficzną, większość czasu pod nią. Wszystkie mapy były w nieustannym ruchu! Co ciekawe, żadne z tych map nie miały linii dróg, granic państw czy lokalizacji miejscowości. Nie było żadnych nazw. Czysta topografia trójwymiarowa lub płaska. Tylko przy kilku naprawdę dużych zoomach były małe, białe okręgi jak sądzę miasta (np. sądzę, że jedno z białych kółeczek było Kairem). Ponieważ, zafascynowany spektaklem na nawigacji jechałem coraz wolniej, wyprzedziło mnie kilka aut. W żółwim tempie minąłem szczyt przełęczy radomierskiej. Jechałem już przez Kaczorów, dojeżdżając do restauracji ,,Nad Potokiem,,. Zamiast, durny, zatrzymać się na parkingu przy niej i zacząć np. nagrywać telefonem widowisko na ekranie nawigacji albo po prostu patrzeć co będzie dalej, wobec coraz szybszego tasowania się map, wciąż jadąc powoli (za mną był już cały rząd aut i kierowców pewnie klnących na zawalidrogę) wyłączyłem na chwilę urządzenie, bojąc się, że ,,eksploduje,,. Wyłączało się inaczej niż zwykle, jakby z ociąganiem, ale ekran wreszcie zgasł. Wtedy znów zauważyłem dźwięk ,,strojenia radia,,. Ten dźwięk gwizdał w aucie cały czas ale zafascynowany spektaklem na nawigacji całkiem o nim zapomniałem. Włączyłem ponownie zasilacz. Nawigacja włączyła się normalnie. Pojawiła się znów znana mi konturowa, nieskomplikowana mapa i niebieski trójkącik wskazujący położenie samochodu na wstędze drogi. W tym momencie piszczenie w aucie ustało. Kilka minut dalszej drogi upłynęło spokojnie jak zawsze. Po zatrzymaniu auta natychmiast wyczepiłem nawigację i zacząłem sprawdzać jej menu. Jakie ma mapy. Czy coś się zaktualizowało, czy ma ona w ogóle możliwość jakiejś samoczynnej, zdalnej aktualizacji, zdalnego łączenia się z innymi urządzeniami, itp. Owszem, są jakieś funkcje, np. łączenie z telefonem jako zestaw głośnomówiący, jest wi-fi i bluetooth, ale nic ponadto i wszystko wyłączone. Mapy stare sprzed paru lat zainstalowane oryginalnie przez producenta. Tylko mapy Europy. Później już w domu na gorąco przejrzałem w Google Earth miejsca, które zapamiętałem z kalejdoskopu map na nawigacji. Rozpoznałem kilka z chyba kilkudziesięciu tych, które pokazała nawigacja. Tych, do których zoom powracał wielokrotnie (nie wiedzieć czemu szczególnie często rejon Peru). Z pojawiających się dziesiątków map prostych rozpoznałem 3. To rozlewiska południowo-zachodniego Titicaca. Jako zawodowy technik i człowiek techniczny nie mam pojęcia, jak takie szybkie działanie powolnego urządzenia było w ogóle możliwe. Zły jestem na siebie, że nie udokumentowałem zdarzenia filmem z komórki. Wieczorem zadzwoniłem do brata, by mu to opowiedzieć. Roześmiał się, że byłem, jak bohater filmu ,,Bliskie spotkanie trzeciego stopnia,, który niedawno oglądał na jakimś kanale. Jest tam motyw, jak jednemu z bohaterów zaczyna wariować auto. Rozpatrując całe to zdarzenie już na chłodno w fotelu uznaję, że kalejdoskop map - map tak fantastycznego poziomu plastycznego (głównie kolory z zakresu od żółci do czerwieni jakby idealnie dopasowanego do percepcji oka człowieka) i szczegółowości, który dane mi było obserwować, przypominał demo jakie stosują producenci zaawansowanej elektroniki, by pokazać możliwości własnych produktów. Ale jeśli było to takie demo, to było ono właściwe dla potężnej obliczeniowo konsoli służącej do najbardziej dynamicznych gier komputerowych. Jak można zrobić tak dynamiczne demo na słaby procesor samochodowej nawigacji... nie mam pojęcia. Nie mam pojęcia też czyją własnością są widziane przeze mnie mapy. Wojska? Jakichś służb? Jakość i sposób działania map były przydatne raczej dla pilota wojskowego myśliwca lub astronauty a nie kierowcy auta! Żadnych dróg, żadnych zaznaczeń infrastruktury. Czysta topografia - rzeźba terenu. Bezwartościowe dla użytkownika samochodu. Ciekawym jest też czemu zbliżenia powierzchni Ziemi dotyczyły tylko, (co przyszło mi do głowy później, kiedy porównywałem na mapach googla) jakbym to nazwał ,,starożytnych miejsc turystycznych,,: Peru, Grecja, Egipt, Liban, Tajlandia, Wyspa Wielkanocna... Nie było niczego z miejsc stanowiących centra dzisiejszej cywilizacji. Nic np. z naszej części świata. Nic z Polski. Ciekawe... Po zastanowieniu przypominam sobie też, że dźwięk ,,strojenia radia,, pojawiał mi się ostatnimi czasy w aucie już chyba trzykrotnie. Raz wziąłem go za objaw dysfunkcji sprężarki klimy, kiedy stałem na parkingu marketu Kaufland na jeleniogórskim Zabobrzu (co ciekawe wtedy też przygasał mi wyświetlacz radia). Jednak dźwięk ten trwał kilkanaście, kilkadziesiąt sekund. Teraz było to kilka minut, bo kilka minut trwało całe opisywane zdarzenie.

Ważna informacją w tym całym zdarzeniu jest to, że świadek posiadał w aucie kamerkę samochodową. Kilka dni później postanowił sprawdzić zapis nagrania. Był ciekaw, czy udało się uchwycić na filmie osobliwą mgłę.

Poszedłem na parking i włączyłem urządzenie. Jego karta pamięci ma 32GB pojemności i wystarcza, przy ustawionej rozdzielczości, na kilka godzin nagrywania dwuminutowych klipów. To co się okazało wzbudziło moje najwyższe zdumienie! Cofając klipy (od czwartku 4 marca przybyło ich około godziny) doszedłem do klipu z 7.35 rano 5 marca, kiedy jechałem do pracy. Nagrań z dnia 4 marca i wcześniejszych... nie było! To znaczy były! Były klipy! Ale na każdym był tzw. biały szum - coś jak ,,śnieżenie ekranu dawnych telewizorów CRT, kiedy nie było sygnału TV! I bądź tu mądry człowieku... Poltergeist w nawigacji...! ;-) – pisał Zbigniew.

O podobnych anomaliach bardzo często opowiadają świadkowie UFO i abdukcji. Oprócz klasycznych missing time efektach, występują też zakłócenia otaczającej rzeczywistości, poczucie dezorientacji, zmieniony stan świadomości. Pan Zbigniew miał poczucia jakiejś nierealności. Oprócz wspomnianej mgły i zaburzeń pracy radia samochodowego, nie stwierdził nic nadzwyczajnego. W naszej drugiej rozmowie telefonicznej, p. Zbigniew ponadto zwrócił uwagę na jeszcze jeden szczegół. Gdy przemierzył kilkukilometrowy odcinek drogi nr. 3, dość ruchliwej drogi dodajmy nadto, w trakcie oglądania przedziwnego pokazu map na swojej nawigacji, p. Zbigniew bardzo zwolnił auto, ale nie zatrzymał się całkowicie, jedynie jechał wolno, jakieś 40 km/h. I rzecz niesłychana, nie zwrócił uwagi, aby którykolwiek jadący za nim pojazd nie wyprzedził go, ani nie zatrąbił na niego. Faktycznie mając na względzie mentalność polskich kierowców, to wydaje się dość dziwne. Nie przypominam sobie, aby ktoś mnie wyprzedzał. Może, jak już wjeżdżałem do Kaczorowa, to wyprzedziły mnie ze dwa auta. Ale pamiętam, że ciągnął się za mną sznur aut i przecież na pewno żaden kierowca nie wytrzymałby takiego ciśnienia, jak ktoś jedzie przed nim 40 km/h. – podsumował świadek.

Pytanie, czy w tym krótkim, kilkuminutowym incydencie, nie doszło do czegoś więcej, co Zbigniew wyłączył ze swojej pamięci. O pewnej luce w pamięci świadek wspominał w kontekście napisu, który pojawił się na wyświetlaczu radia. ,,Gdy go w tedy czytałem, zrobił na mnie duże wrażenie, ale nie pamiętam, co tam było napisane” – twierdził Zbigniew.

Jak to możliwe, że tak prymitywne urządzenie nawigacyjne było w stanie wygenerować tak zaawansowane wizualizacje map i czemu wszystko skupiało się wokół starożytnych miejsc? Wydaje się, że to wszystko miało formę jakieś wizji a Zbigniew uległ chwilowemu stanu zmienionej świadomości.

Mając na względzie inne przeżycia Zbigniewa, jak bliskie spotkanie z UFO w Wojcieszowie, wydaje się, że jego sensytywność potrafi transmitować z czymś zupełnie anomalnym w najmniej nieoczekiwanym momencie. Być może doświadczył czegoś, co rozegrało się w zmienionym stanie świadomości i zaburzyło obraz otaczającej rzeczywistości.

3 komentarze:

  1. Witam, gratuluję bardzo ciekawego artykułu. Są jednak pewne niekonsekwencje. Wszedłem np. na zaznaczone pod sam koniec art. na czerwono łącze "UFO w Wojcieszowie" mające wg tekstu opisywać inne przeżycie p. Krzysztofa. Czytam i dziwię się mocno, bo jest tam mowa o zdarzeniu z "ekranem" z udziałem panów Zbigniewa S. i jego brata Marka S. i ani razu nie pada imię "Krzysztof" (sprawdzenie elektroniczne). Sprawdzam w książce "Tajemnice Dolnego Śląska" (s.111-118) - te same osoby i znów brak Krzysztofa w opisywanych zdarzeniach. Proszę o wstawienie poprawnego łącza (do innego artykułu??) albo/i wyjaśnienie o co tu chodzi. I jeszcze jedno pytanie - które zdarzenia z udziałem p. Krzysztofa, jak to określono "stały się rozdziałami" książki "TDŚ" (najlepsze byłoby podanie stron książki)? W tekście "TDŚ" fraza "Krzysztof" występuje aż 54 razy, ale w części przypadków wyraźnie zaznaczono że chodzi o pseudonimy. Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Prawdziwe imię bohatera powyższych zdarzeń, jak i innego opisanego w osobnym artykule oraz rozdziale książki, nie jest ani Krzysztof, ani Zbigniew S. Jakkolwiek, to jest ta sama osoba, ale chcąca pozostać anonimowa. Posługuję się tutaj pseudonimem, znając prawdziwę imię świadka. Krzysztof/Zbigniew piastuje poważne stanowisko i nie chciałby aby jego dane osobowe były gdziekolwiek upublicznione. Z mojej strony faktycznie pojawiła niekosekwencja, gdy użyłem imienia Krzysztof, zamiast Zbigniew. Po drugie, w swojej książce opisuje tylko jedno przeżycie świadka - incydent z Wojcieszowa. Choć znam inne przeżycia tego mieszkańca Jeleniej Góry, ale jeszcze nigdzie je nie publikowałem. Przypadek Krzysztofa/Zbigniewa jest bardzo złożony i wymaga osobnego opracowania. Tak więc aby zachować spójność, w tekście zmieniłem imię na Zbigniew. Reasumujac, to wciąż ta sama osoba.

      Usuń
  2. Dziękuję za szybkie wyjaśnienia i korektę. Podejrzewałem że tak może być, tj. że nastąpiła "utrata kontroli nad pseudonimami" wskutek której nadmiernie się one "rozmnożyły". Dlatego w pierwszym miejscu w którym w tekście występuje słowo "Zbigniew" warto by jeszcze dodać że to pseudonim. Pozdrawia wytrwały czytelnik

    OdpowiedzUsuń