Jesienią 1999 r. w okolicach Lotniska Jasionka - Rzeszów dochodzi do bardzo
bliskiego spotkania dwóch pilotów z niezidentyfikowanym obiektem. Wykonujący
rejs treningowy samolotem Socata TB-9 Piotr W oraz jego instruktor obserwują
nocą zniżanie się obiektu emanującego silnym światłem. W pewnym momencie UFO
ustawia się kursem kolizyjnym i piloci zmuszeni są wykonać manewr wymijający.
Wszystko rozgrywa się na wysokości 20 tyś stóp, 30 km. na południe od lotniska Jasionka.
Panuje
powszechne mniemanie, że najlepszymi świadkami obserwacji UFO są piloci. Choć
dla niektórych ufologów to tylko stereotypowe stwierdzenie, gdyż każdy
człowiek, nawet licencjonowany pilot, może oceniać błędnie widziane przez
siebie zjawisko, to nie da się ukryć, że właśnie piloci, którzy doświadczyli
bliskich spotkań z UFO w powietrzu, potrafią dostarczyć wiele cennych danych,
dzięki którym można obiektywnie i rzeczowo ocenić obserwowane zjawisko. Niestety
takich relacji jest niewiele i mi w swojej wieloletniej działalności udało się
zarejestrować kilka tego typu przypadków (głównie były to relacje pilotów
wojskowych). Poniżej prezentuje przypadek pochodzący od pilota cywilnego, który
w dalszym ciągu lata pracując na rzecz pewnych komercyjnych linii lotniczych.
Niniejszy przypadek miał miejsce już dość dawno temu. Była to prawdopodobnie
jesień 1999 r. Miejsce obserwacji – okolice lotniska Jasionki. Świadek
zdarzenia, Piotr W. (pseudonim), jest obecnie pilotem w stopniu kapitana i ma
za sobą tysiące godzin spędzonych w powietrzu. W dniu zdarzenia był w trakcie
szkolenia na pilota i wykonywał rejs treningowy (plan lotu – trasa nawigacyjna)
na samolocie TB-9 ,,Tampico” w okolicach Lotniska Jasionka (Rzeszów). Oddajmy
głos świadkowi:
,,To
miało miejsce na wschód od Rzeszowa, w nocy robiliśmy trasę nawigacyjną,
lecieliśmy z kursem na Przeworsk, mniej więcej na wschód, to było kiedy jeszcze
szkoliłem się na pilota. Lot odbywałem z moim instruktorem (Krystianem –
pseudonim). Wówczas uczęszczałem do Ośrodka Kształcenia Pilotów działającego na
rzecz Politechniki Rzeszowskiej. Mieliśmy
jakieś 20 tyś stóp nad ziemią i na wschodzie ujrzeliśmy daleko, przed nami
jakieś światło. Wyglądało to, jak reflektor samolotu podchodzącego do
lądowania. Obiekt z początku był wyżej nad nami i przemieszczał się po linii
prostej z odchyleniem na dół, jak samolot zniżający się do lądowania. Trudno
ocenić jego prędkość. My lecieliśmy jakieś 80 węzłów (150 km/h), to coś moim
zdaniem było dwukrotnie szybsze.
Obiekt zniżał się jakby do lądowania na lotnisko
Samolot TB-9 pilotowany w chwili zdarzenia. Zdj. za internet |
Znajdowaliśmy
się jakieś 30 km. w bok od lotniska. W momencie, gdy włączyliśmy własne światła
nocne (tutaj nie wiedzieliśmy z czym mamy do czynienia, więc woleliśmy być na
widoku), to coś zaczęło lecieć prosto na nas (kierunek zachód). Zapytaliśmy się
wierzy, czy mają jakiś samolot na podejściu, ale odpowiedź była negatywna.
Zapytaliśmy się, czy coś ewentualnie mają na radarze – też nic nie mieli.
Zaraportowaliśmy więc, że mamy jakiś obiekt lecący na nas. W związku z tym, że
kurs obiektu był kolizyjny, zaczęliśmy od tego uciekać bardziej w bok w prawo.
Wykonaliśmy mocny skręt w prawo i to gdzieś znikło za nami. W momencie
maksymalnego zbliżenia to światło dość mocno emanowało na nas. Obiekt był na
tyle jasny, że w momencie maksymalnego zbliżenia (jakieś pół kilometra) w naszej
kabinie w pewnym momencie zrobiło się jasno, jak za dnia. Obiekt przeszedł gdzieś za nami. Gdy się obracałem
za siebie, nie widziałem go. W tedy przełożyliśmy samolot z prawej na lewy
zakręt i chwile lecieliśmy za tym. Widzieliśmy jeszcze przez moment, jak obiekt
leciał kursem opadającym. W końcowej fazie obserwacji światło zniżyło się
maksymalnie przy ziemi i znikło. Nie wiem czy zasłoniły je jakieś przeszkody
terenowy, czy też obiekt po prostu zniknął. Nocne warunki obserwacji utrudniały
ocenę sytuacji. Obiekt zaczął manewr od
20 - 25 tyś stóp i zniżył się maksymalnie nisko nad ziemię. Inne służby nic nie
zgłosiły. Zrobiliśmy krąg w miejscu, gdzie obiekt podchodził do lądowania. Nic
nie było widać, więc stwierdziliśmy, że na dzisiaj nam wystarczy wrażeń i
wróciliśmy na lotnisko. Później polecieliśmy jeszcze raz na trasę, ale już tego
więcej nie zobaczyliśmy. Miałem takiego znajomego pracującego na wieży.
Rozmawiałem z nim później na temat tego zdarzenia. Kolega sprawdził przez swoje
źródła, ale niczego się nie dowidział, aby ktoś z kontrolerów coś w tedy
faktycznie namierzył. Popytał się też później znajomych z wojska, ale i tamci
nic tamtej nocy nie namierzyli. Myśleliśmy, że to jakiś przemytnik. W tamtych
czasach bolączką służb granicznych były nielegalne przeloty przemytników z
Ukrainy i Białorusi, ale przelot tego obiektu odbywał się na zbyt dużej
wysokości, zaś jego manewry szybkiego zniżania można przypisać co najwyżej do
odrzutowych samolotów. To nie było nic od nas. A jakby było to jakieś ciało
kosmiczne, na pewno nie zachowywałoby się tak w przestrzeni, zmieniając
gwałtownie prędkość i kierunek lotu. Ten obiekt ponadto emanował własnym
światłem”
Świadkowie
tego zdarzenia zdecydowali się nie zgłaszać nigdzie całego zajścia. ,,Choć
obiekt przeleciał blisko nas, był to kurs kolizyjny przez moment, ale samo
przejście nie było zagrażające dla nas. Wykonaliśmy pewnie manewr wymijający,
okrążyliśmy okolice zejścia obiektu w dół. Wszystko było pod kontrolą, więc nie
było sensu robić sobie kłopotów i coś raportować. Z resztą w planie mieliśmy
tej nocy jeszcze jeden rejs” – tłumaczył Piotr.
Niewyjaśnione manewry w powietrzu
Uwagi
Piotra jako doświadczonego pilota są tutaj cenne. Świadek zwrócił uwagę, że
światło, jakie wytwarzał obiekt świadczyło teoretycznie, że był to samolot z
włączonymi światłami do lądowania. Normalnie jednak takie światła włącza się
nie wcześniej niż na wysokości 10 tyś stóp nad ziemią. Wcześniej jeśli warunki
pogodowe są trudne. Ale tego dnia przejrzystość atmosfery była bardzo dobra.
Widoczność w pionie i poziomie szła w kilometry. Obiekt z kolei był na długich
światłach już na wysokości powyżej 20 tyś. stóp. To była pierwsza
zastanawiająca rzecz dla Piotra, który jako pierwszy spostrzegł obiekt przed
samolotem.
,,Manewr
opadania nie był ostatecznie nad lotniskiem. Żaden samolot nie zniża się tak
nisko poza rejonem lądowania. Obiekt przemieszczał się bezdźwięcznie i co
ciekawe, gdy zniżył się poniżej nas, wygasił światła. Widzieliśmy tylko taką
kulistą poświatę o mniejszej intensywności. Ona w pewnym momencie przestała być
widoczna i obiekt prawdopodobnie kontynuował niski przelot bez świateł” –
relacjonował.
Świadek,
ze względu na nocne warunki obserwacji, nie był w stanie ocenić kształtu
obiektu. Widział tylko światło białego koloru, zimne, choć intensywne, ale nie
rażące. Czas obserwacji ocenił na 2 – 4 minuty.
W
chwili zdarzenia nie stwierdzono, aby aparatura pokładowa samolotu zachowywała
się w sposób nietypowy. ,,Busola magnetyczna, jedyne urządzenie, które mogło
mieć jakiś wpływ z zewnątrz, wskazywała poprawnie swoje parametry” – twierdził.
Koncepcje
naturalnych zjawisk meteorologicznych lub nielegalnych przelotów Piotr
zdecydowanie wykluczył. Jego zdaniem obiekt manewrował w przestrzeni wykonując
inteligentne ruchy.
Co wydarzyło się w okolicach Redzikowa ?
Mig 19. Zdj. za internet |
Warto
wspomnieć, że w trakcie naszej rozmowy, świadek opowiedział mi o jeszcze innym
zdarzeniu, o którym zasłyszał jeszcze jako dziecko od pewnego emerytowanego
pilota. Piotr już od małego obracał się w środowisku lotniczym, jego ojciec był
mechanikiem, więc od dziecka żył lotnictwem. Znał obiegową historię pewnego
pilota wojskowego, który w latach 60 – tych, lecąc na Mig – 21 wraz ze swoim
skrzydłowym był wysłany na przechwycenie niezidentyfikowanego obiektu w
okolicach Słupska. Dwaj piloci startowali wówczas z lotniska Redzikowa. Obecnie
jest to poligon rakietowy. Piotr twierdzi, że krążyły opowieści, iż obydwaj
Panowie ,,walczyli z tym czymś” w powietrzu. W wyniku bliskiego kontaktu jeden
z pilotów musiał się katapultować i samolot runął na ziemie, a pilot na skutek
katastrofy zginął na miejscu. Samolotu nigdy nie odnaleziono. Drugi pilot
wrócił bezpiecznie na lotnisko, ale zaraz po zajściu musiał przejść ogromne
załamanie nerwowe i przeszedł na rentę. ,,To był człowiek, który się strasznie
stoczył, był alkoholikiem, ale jak mu się kupiło coś do picia, to czasami się
otwierał i opowiadał swoje przeżycie” – wspominał Piotr.
Powyższa
wzmianka o pewnym bliskim spotkaniu z niezidentyfikowanym celu w okolicach
Słupska, dość mocno koresponduje z pewnym zdarzeniem, wpisanym do polskiego
lotniczego archiwum X, jaki miał miejsce w marcu 1973 r. Jest to jeden z
najbardziej tajemniczych epizodów lotniczych polskiego myślistwa wojskowego.
Chodzi tutaj o zaginięcie Mig-a 19, pilotowanego przez kap. Pil. Jana Budeka,
który w trakcie przechwytywania niezidentyfikowanego celu nad morzem, w
okolicach Ustki zaginął w dziwnych okolicznościach. Do dzisiaj nie odnaleziono
samolotu ani pilota. Choć Piotr W. w rozmowie ze mną podawał mi datę zdarzenia
na lata 60 – te, to nie da się ukryć, że opowiedziana mi z drugiej ręki
historia może dotyczyć tego samego zdarzenia. Mowa tutaj o tym samym lotnisku,
locie dwóch pilotów w celu przechwycenia niezidentyfikowanego lotu (choć tutaj
nie zgadza się typ pilotowanej maszyny. Archiwa lotnicze podają zaginięcie Miga
19, zaś Piotr mówił mi o Migu 21). Oficjalne dochodzenie przeprowadzone w
latach 70 – tych uznało za przyczynę katastrofy błąd pilota w chwili
przechwytywania prawdopodbnie zwiadowczego myśliwca pod banderą szwedzką.
Nieznanymy wszystkich okoliczności tego zdarzenia i nie wykluczone, że pewne
szczegóły tego zajścia zostały świadomie zatajone. Przypomnijmy po krótce.
W marcu
1973 r. z lotniska Redzikowa około godziny 16:00 wystartowały dwa Mig 19
(należące do ówczesnego 28 Pułku Lotnictwa Myśliwskiego OPK w celu
przechwycenia namierzonego na radarze niezidentyfikowanego celu. Za sterami
jednej z maszyn znajdował się doświadczony pilot, 36 – letni kap. Pil. Jan
Budeka. Piloci wznoszą się na wysokość 500 m., mijają polskie wybrzeże od
strony miejscowości Ustka i nawiązują łączność z dowództwem, kontynuują lot
wznoszący w głąb morza. Niezidentyfikowany cel jest widoczny na radarze. Kap.
Budek, znajdując się w odległości 120 km. od wybrzeża zniża się naraz na
wysokość 1200 m., gdyż przechwytywany obiekt zniża się i zaczyna zanikać na
radarze. W chwili zaniku na radarze obiekt znajdował się zaledwie 18 kilometrów
od Miga 19. Doświadczony pilot traci go z radaru i nie jest w stanie namierzyć
go wzrokowo, gdyż prawdopodobnie przemieszcza się nisko nad morzem, poniżej
zasięgu radarów. W między czasie okazuje się, że jest i drugi cel, który nagle
mija samolot Budeki w odległości zaledwie 3 – 4 km. Polski pilot otrzymuje
rozkaz lotu przechwytującego z maksymalną prędkością, ale intruz ucieka na
północ i Budeka traci z nim kontakt wzrokowy, decyduje się na powrót do bazy.
Ostatni kontakt radarowy zostaje nawiązany w chwili podchodzenia do lądowania
maszyny w odległości 35 km. od wybrzeża. Ostatecznie samolot ginie z radarów i
kontakt radarowy zostaje nagle przerwany. Akcja ratunkowa kończy się fiaskiem –
nie udało się odnaleźć szczątkow samolotu, ani ciała pilota. Do dzisiaj to
zdarzenie jest zagadką i krążą na jego temat legendy. Jedna z wersji biegowych
głosi, że pilot dokonał dezercji. Problem w tym, że nie miał aż tak dużo
paliwa, aby decydować się na samobójczy lot w kierunku Skandynawii. Finalne
ustalenia komisji donoszą, że samolot przekroczył o 10 % dopuszczalną
prędkośći, co spowodowało oberwanie się skrzydła i upadek samolotu do morza.
Samolot przez dodatkowe baki paliwa miał ograniczony limit prędkości do 1000
km/h, tymczasem z raportu wynika, że pilot znacznie przekroczył dopuszczalną
prędkość. Problem w tym, że w odległości 35 km od wybrzeża, nie powinno być
żadnego problemu na znalezienie szczątków maszyny. Nigdy jej nie odnaleziono.
Grafika poglądowa zdarzenia w Ustce 1973 r. |
Nie
wykluczone, że w tej historii istnieje drugie dno, a wzmiankowana przez Piotra
W. historia – w rzeczy samej – dotyczy tego samego zdarzenia, a ,,zniekształcenie”
finalnej wersji raportu komisji lotniczej wynikało z faktu, że piloci nie
ścigali samolotów szwedzkich, ale UFO.
Tak
nawiasem mówiąc ten tajemniczy przypadek można również połączyć ze zdarzeniem
opisywanym przez Arkadiusza Miazgę na swoim blogu o spotkaniu polskich pilotów
z UFO nad wybrzeżem Ustki w 1973 r., gdzie także doszło do przechwycenia
kulistego UFO nad wybrzeżem, co widziało wielu turystów wczasujących wówczas w
Ustce. Zgadza się tutaj rok zdarzenia i miejsce, jedynie Arek umiejscawiał
zdarzenie na lipiec 1973 r., zaś oficjalnie wiadomo, że do katastrofy Mig19
doszło w marcu tego samego roku.
Na
koniec pozostaje nam tylko zadać sobie pytanie, ile jeszcze krąży tego typu
historii wśród polskich pilotów. Historii, o których wielu pilotów ze
zrozumiałych względów nie chce się dzielić, obawiając się o swoją pozycję
zawodową. Dopiero po wielu latach, już na emeryturze, niektórzy decydują się
opowiedzieć o swoich niezwykłych spotkaniach w powietrzu. Tutaj Piotr W. jest w
pewnym sensie wyjątkiem, gdyż zdecydował się opowiedzieć swoją historię, gdy
nadal pracuje w zawodzie. Chciał jedynie pozostać anonimowy.
Wszystkich świadków podobnych obserwacji z terenu Dolnego Śląska lub innych
okolic Polski proszę o kontakt na maila: dam.trela@gmail.com
Bardzo interesująca historia, potwierdza to, że Rzeszów i okolice są miejscem dość częstych obserwacji UFO, chociaż od 2014 zdecydowanie zanikły w tych okolicach doniesienia o UFO.
OdpowiedzUsuń