środa, 5 września 2018

Bliskie spotkanie z UFO w okolicach lotniska Jasionka - Rzeszów

Jesienią 1999 r. w okolicach Lotniska Jasionka - Rzeszów dochodzi do bardzo bliskiego spotkania dwóch pilotów z niezidentyfikowanym obiektem. Wykonujący rejs treningowy samolotem Socata TB-9 Piotr W oraz jego instruktor obserwują nocą zniżanie się obiektu emanującego silnym światłem. W pewnym momencie UFO ustawia się kursem kolizyjnym i piloci zmuszeni są wykonać manewr wymijający.

Wszystko rozgrywa się na wysokości 20 tyś stóp, 30 km. na południe od lotniska Jasionka.

Panuje powszechne mniemanie, że najlepszymi świadkami obserwacji UFO są piloci. Choć dla niektórych ufologów to tylko stereotypowe stwierdzenie, gdyż każdy człowiek, nawet licencjonowany pilot, może oceniać błędnie widziane przez siebie zjawisko, to nie da się ukryć, że właśnie piloci, którzy doświadczyli bliskich spotkań z UFO w powietrzu, potrafią dostarczyć wiele cennych danych, dzięki którym można obiektywnie i rzeczowo ocenić obserwowane zjawisko. Niestety takich relacji jest niewiele i mi w swojej wieloletniej działalności udało się zarejestrować kilka tego typu przypadków (głównie były to relacje pilotów wojskowych). Poniżej prezentuje przypadek pochodzący od pilota cywilnego, który w dalszym ciągu lata pracując na rzecz pewnych komercyjnych linii lotniczych. Niniejszy przypadek miał miejsce już dość dawno temu. Była to prawdopodobnie jesień 1999 r. Miejsce obserwacji – okolice lotniska Jasionki. Świadek zdarzenia, Piotr W. (pseudonim), jest obecnie pilotem w stopniu kapitana i ma za sobą tysiące godzin spędzonych w powietrzu. W dniu zdarzenia był w trakcie szkolenia na pilota i wykonywał rejs treningowy (plan lotu – trasa nawigacyjna) na samolocie TB-9 ,,Tampico” w okolicach Lotniska Jasionka (Rzeszów). Oddajmy głos świadkowi:

,,To miało miejsce na wschód od Rzeszowa, w nocy robiliśmy trasę nawigacyjną, lecieliśmy z kursem na Przeworsk, mniej więcej na wschód, to było kiedy jeszcze szkoliłem się na pilota. Lot odbywałem z moim instruktorem (Krystianem – pseudonim). Wówczas uczęszczałem do Ośrodka Kształcenia Pilotów działającego na rzecz Politechniki Rzeszowskiej.  Mieliśmy jakieś 20 tyś stóp nad ziemią i na wschodzie ujrzeliśmy daleko, przed nami jakieś światło. Wyglądało to, jak reflektor samolotu podchodzącego do lądowania. Obiekt z początku był wyżej nad nami i przemieszczał się po linii prostej z odchyleniem na dół, jak samolot zniżający się do lądowania. Trudno ocenić jego prędkość. My lecieliśmy jakieś 80 węzłów (150 km/h), to coś moim zdaniem było dwukrotnie szybsze.

Obiekt zniżał się jakby do lądowania na lotnisko

Samolot TB-9 pilotowany w chwili zdarzenia. Zdj. za internet
Znajdowaliśmy się jakieś 30 km. w bok od lotniska. W momencie, gdy włączyliśmy własne światła nocne (tutaj nie wiedzieliśmy z czym mamy do czynienia, więc woleliśmy być na widoku), to coś zaczęło lecieć prosto na nas (kierunek zachód). Zapytaliśmy się wierzy, czy mają jakiś samolot na podejściu, ale odpowiedź była negatywna. Zapytaliśmy się, czy coś ewentualnie mają na radarze – też nic nie mieli. Zaraportowaliśmy więc, że mamy jakiś obiekt lecący na nas. W związku z tym, że kurs obiektu był kolizyjny, zaczęliśmy od tego uciekać bardziej w bok w prawo. Wykonaliśmy mocny skręt w prawo i to gdzieś znikło za nami. W momencie maksymalnego zbliżenia to światło dość mocno emanowało na nas. Obiekt był na tyle jasny, że w momencie maksymalnego zbliżenia (jakieś pół kilometra) w naszej kabinie w pewnym momencie zrobiło się jasno, jak za dnia. Obiekt  przeszedł gdzieś za nami. Gdy się obracałem za siebie, nie widziałem go. W tedy przełożyliśmy samolot z prawej na lewy zakręt i chwile lecieliśmy za tym. Widzieliśmy jeszcze przez moment, jak obiekt leciał kursem opadającym. W końcowej fazie obserwacji światło zniżyło się maksymalnie przy ziemi i znikło. Nie wiem czy zasłoniły je jakieś przeszkody terenowy, czy też obiekt po prostu zniknął. Nocne warunki obserwacji utrudniały ocenę sytuacji.  Obiekt zaczął manewr od 20 - 25 tyś stóp i zniżył się maksymalnie nisko nad ziemię. Inne służby nic nie zgłosiły. Zrobiliśmy krąg w miejscu, gdzie obiekt podchodził do lądowania. Nic nie było widać, więc stwierdziliśmy, że na dzisiaj nam wystarczy wrażeń i wróciliśmy na lotnisko. Później polecieliśmy jeszcze raz na trasę, ale już tego więcej nie zobaczyliśmy. Miałem takiego znajomego pracującego na wieży. Rozmawiałem z nim później na temat tego zdarzenia. Kolega sprawdził przez swoje źródła, ale niczego się nie dowidział, aby ktoś z kontrolerów coś w tedy faktycznie namierzył. Popytał się też później znajomych z wojska, ale i tamci nic tamtej nocy nie namierzyli. Myśleliśmy, że to jakiś przemytnik. W tamtych czasach bolączką służb granicznych były nielegalne przeloty przemytników z Ukrainy i Białorusi, ale przelot tego obiektu odbywał się na zbyt dużej wysokości, zaś jego manewry szybkiego zniżania można przypisać co najwyżej do odrzutowych samolotów. To nie było nic od nas. A jakby było to jakieś ciało kosmiczne, na pewno nie zachowywałoby się tak w przestrzeni, zmieniając gwałtownie prędkość i kierunek lotu. Ten obiekt ponadto emanował własnym światłem”

Świadkowie tego zdarzenia zdecydowali się nie zgłaszać nigdzie całego zajścia. ,,Choć obiekt przeleciał blisko nas, był to kurs kolizyjny przez moment, ale samo przejście nie było zagrażające dla nas. Wykonaliśmy pewnie manewr wymijający, okrążyliśmy okolice zejścia obiektu w dół. Wszystko było pod kontrolą, więc nie było sensu robić sobie kłopotów i coś raportować. Z resztą w planie mieliśmy tej nocy jeszcze jeden rejs” – tłumaczył Piotr.

Niewyjaśnione manewry w powietrzu

Uwagi Piotra jako doświadczonego pilota są tutaj cenne. Świadek zwrócił uwagę, że światło, jakie wytwarzał obiekt świadczyło teoretycznie, że był to samolot z włączonymi światłami do lądowania. Normalnie jednak takie światła włącza się nie wcześniej niż na wysokości 10 tyś stóp nad ziemią. Wcześniej jeśli warunki pogodowe są trudne. Ale tego dnia przejrzystość atmosfery była bardzo dobra. Widoczność w pionie i poziomie szła w kilometry. Obiekt z kolei był na długich światłach już na wysokości powyżej 20 tyś. stóp. To była pierwsza zastanawiająca rzecz dla Piotra, który jako pierwszy spostrzegł obiekt przed samolotem.

,,Manewr opadania nie był ostatecznie nad lotniskiem. Żaden samolot nie zniża się tak nisko poza rejonem lądowania. Obiekt przemieszczał się bezdźwięcznie i co ciekawe, gdy zniżył się poniżej nas, wygasił światła. Widzieliśmy tylko taką kulistą poświatę o mniejszej intensywności. Ona w pewnym momencie przestała być widoczna i obiekt prawdopodobnie kontynuował niski przelot bez świateł” – relacjonował.

Świadek, ze względu na nocne warunki obserwacji, nie był w stanie ocenić kształtu obiektu. Widział tylko światło białego koloru, zimne, choć intensywne, ale nie rażące. Czas obserwacji ocenił na 2 – 4 minuty.

W chwili zdarzenia nie stwierdzono, aby aparatura pokładowa samolotu zachowywała się w sposób nietypowy. ,,Busola magnetyczna, jedyne urządzenie, które mogło mieć jakiś wpływ z zewnątrz, wskazywała poprawnie swoje parametry” – twierdził.

Koncepcje naturalnych zjawisk meteorologicznych lub nielegalnych przelotów Piotr zdecydowanie wykluczył. Jego zdaniem obiekt manewrował w przestrzeni wykonując inteligentne ruchy.

Co wydarzyło się w okolicach Redzikowa ?

Mig 19. Zdj. za internet
Warto wspomnieć, że w trakcie naszej rozmowy, świadek opowiedział mi o jeszcze innym zdarzeniu, o którym zasłyszał jeszcze jako dziecko od pewnego emerytowanego pilota. Piotr już od małego obracał się w środowisku lotniczym, jego ojciec był mechanikiem, więc od dziecka żył lotnictwem. Znał obiegową historię pewnego pilota wojskowego, który w latach 60 – tych, lecąc na Mig – 21 wraz ze swoim skrzydłowym był wysłany na przechwycenie niezidentyfikowanego obiektu w okolicach Słupska. Dwaj piloci startowali wówczas z lotniska Redzikowa. Obecnie jest to poligon rakietowy. Piotr twierdzi, że krążyły opowieści, iż obydwaj Panowie ,,walczyli z tym czymś” w powietrzu. W wyniku bliskiego kontaktu jeden z pilotów musiał się katapultować i samolot runął na ziemie, a pilot na skutek katastrofy zginął na miejscu. Samolotu nigdy nie odnaleziono. Drugi pilot wrócił bezpiecznie na lotnisko, ale zaraz po zajściu musiał przejść ogromne załamanie nerwowe i przeszedł na rentę. ,,To był człowiek, który się strasznie stoczył, był alkoholikiem, ale jak mu się kupiło coś do picia, to czasami się otwierał i opowiadał swoje przeżycie” – wspominał Piotr.

Powyższa wzmianka o pewnym bliskim spotkaniu z niezidentyfikowanym celu w okolicach Słupska, dość mocno koresponduje z pewnym zdarzeniem, wpisanym do polskiego lotniczego archiwum X, jaki miał miejsce w marcu 1973 r. Jest to jeden z najbardziej tajemniczych epizodów lotniczych polskiego myślistwa wojskowego. Chodzi tutaj o zaginięcie Mig-a 19, pilotowanego przez kap. Pil. Jana Budeka, który w trakcie przechwytywania niezidentyfikowanego celu nad morzem, w okolicach Ustki zaginął w dziwnych okolicznościach. Do dzisiaj nie odnaleziono samolotu ani pilota. Choć Piotr W. w rozmowie ze mną podawał mi datę zdarzenia na lata 60 – te, to nie da się ukryć, że opowiedziana mi z drugiej ręki historia może dotyczyć tego samego zdarzenia. Mowa tutaj o tym samym lotnisku, locie dwóch pilotów w celu przechwycenia niezidentyfikowanego lotu (choć tutaj nie zgadza się typ pilotowanej maszyny. Archiwa lotnicze podają zaginięcie Miga 19, zaś Piotr mówił mi o Migu 21). Oficjalne dochodzenie przeprowadzone w latach 70 – tych uznało za przyczynę katastrofy błąd pilota w chwili przechwytywania prawdopodbnie zwiadowczego myśliwca pod banderą szwedzką. Nieznanymy wszystkich okoliczności tego zdarzenia i nie wykluczone, że pewne szczegóły tego zajścia zostały świadomie zatajone. Przypomnijmy po krótce.

W marcu 1973 r. z lotniska Redzikowa około godziny 16:00 wystartowały dwa Mig 19 (należące do ówczesnego 28 Pułku Lotnictwa Myśliwskiego OPK w celu przechwycenia namierzonego na radarze niezidentyfikowanego celu. Za sterami jednej z maszyn znajdował się doświadczony pilot, 36 – letni kap. Pil. Jan Budeka. Piloci wznoszą się na wysokość 500 m., mijają polskie wybrzeże od strony miejscowości Ustka i nawiązują łączność z dowództwem, kontynuują lot wznoszący w głąb morza. Niezidentyfikowany cel jest widoczny na radarze. Kap. Budek, znajdując się w odległości 120 km. od wybrzeża zniża się naraz na wysokość 1200 m., gdyż przechwytywany obiekt zniża się i zaczyna zanikać na radarze. W chwili zaniku na radarze obiekt znajdował się zaledwie 18 kilometrów od Miga 19. Doświadczony pilot traci go z radaru i nie jest w stanie namierzyć go wzrokowo, gdyż prawdopodobnie przemieszcza się nisko nad morzem, poniżej zasięgu radarów. W między czasie okazuje się, że jest i drugi cel, który nagle mija samolot Budeki w odległości zaledwie 3 – 4 km. Polski pilot otrzymuje rozkaz lotu przechwytującego z maksymalną prędkością, ale intruz ucieka na północ i Budeka traci z nim kontakt wzrokowy, decyduje się na powrót do bazy. Ostatni kontakt radarowy zostaje nawiązany w chwili podchodzenia do lądowania maszyny w odległości 35 km. od wybrzeża. Ostatecznie samolot ginie z radarów i kontakt radarowy zostaje nagle przerwany. Akcja ratunkowa kończy się fiaskiem – nie udało się odnaleźć szczątkow samolotu, ani ciała pilota. Do dzisiaj to zdarzenie jest zagadką i krążą na jego temat legendy. Jedna z wersji biegowych głosi, że pilot dokonał dezercji. Problem w tym, że nie miał aż tak dużo paliwa, aby decydować się na samobójczy lot w kierunku Skandynawii. Finalne ustalenia komisji donoszą, że samolot przekroczył o 10 % dopuszczalną prędkośći, co spowodowało oberwanie się skrzydła i upadek samolotu do morza. Samolot przez dodatkowe baki paliwa miał ograniczony limit prędkości do 1000 km/h, tymczasem z raportu wynika, że pilot znacznie przekroczył dopuszczalną prędkość. Problem w tym, że w odległości 35 km od wybrzeża, nie powinno być żadnego problemu na znalezienie szczątków maszyny. Nigdy jej nie odnaleziono.


Grafika poglądowa zdarzenia w Ustce 1973 r.
Nie wykluczone, że w tej historii istnieje drugie dno, a wzmiankowana przez Piotra W. historia – w rzeczy samej – dotyczy tego samego zdarzenia, a ,,zniekształcenie” finalnej wersji raportu komisji lotniczej wynikało z faktu, że piloci nie ścigali samolotów szwedzkich, ale UFO.

Tak nawiasem mówiąc ten tajemniczy przypadek można również połączyć ze zdarzeniem opisywanym przez Arkadiusza Miazgę na swoim blogu o spotkaniu polskich pilotów z UFO nad wybrzeżem Ustki w 1973 r., gdzie także doszło do przechwycenia kulistego UFO nad wybrzeżem, co widziało wielu turystów wczasujących wówczas w Ustce. Zgadza się tutaj rok zdarzenia i miejsce, jedynie Arek umiejscawiał zdarzenie na lipiec 1973 r., zaś oficjalnie wiadomo, że do katastrofy Mig19 doszło w marcu tego samego roku.

Na koniec pozostaje nam tylko zadać sobie pytanie, ile jeszcze krąży tego typu historii wśród polskich pilotów. Historii, o których wielu pilotów ze zrozumiałych względów nie chce się dzielić, obawiając się o swoją pozycję zawodową. Dopiero po wielu latach, już na emeryturze, niektórzy decydują się opowiedzieć o swoich niezwykłych spotkaniach w powietrzu. Tutaj Piotr W. jest w pewnym sensie wyjątkiem, gdyż zdecydował się opowiedzieć swoją historię, gdy nadal pracuje w zawodzie. Chciał jedynie pozostać anonimowy.


Wszystkich świadków podobnych obserwacji z terenu Dolnego Śląska lub innych okolic Polski proszę o kontakt na maila: dam.trela@gmail.com

1 komentarz:

  1. Bardzo interesująca historia, potwierdza to, że Rzeszów i okolice są miejscem dość częstych obserwacji UFO, chociaż od 2014 zdecydowanie zanikły w tych okolicach doniesienia o UFO.

    OdpowiedzUsuń