Podczas ćwiczeń lotniczych ,,Granit 83” dochodzi do kontaktu
radarowego z niezidentyfikowanym celem. UFO przemieszcza się z zawrotną
prędkością, wykonując przy tym karkołomne manewry. W między czasie okazuje się,
że są to dwa obiekty. Świadek tego zdarzenia – Pan Jan – był zgodny co do tego,
że ,,parametry lotu obiektów nie mieściły się w kategoriach ziemskich zjawisk”.
Nic tak bardzo nie elektryzuje opinią publiczną, jak wątek
UFO i wojska. Historie spotkań pilotów z niezidentyfikowanymi obiektami
latającymi to temat szczególnie wysuwający się na pierwszy plan w kontekście
udziału elit wojskowych w dokumentowaniu zjawiska UFO. O tego typu bliskich
spotkaniach w Polsce wiadomo sporo, szczególnie za sprawą nieżyjącego już płk
Ryszarda Grundmana, który podczas swojej służby wojskowej zbierał i
dokumentował takie relacje od pilotów. Mimo to, po latach, wciąż napływają nowe
relację. Ostatnio bardzo ciekawą sprawę z Ustki na swoim blogu opisywał Arek Miazga.
Do mnie również wpłynęła iście interesująca relacja. Dotyczy bardziej
obserwacji radarowej aniżeli wzrokowej, ale uchwycony przez jednostki radarowe
obiekt wykazywał cechy intruza i z wręcz premedytacją ,,pałętał się” w polskiej
przestrzeni powietrznej przez kilka dobrych minut wywołując zamęt i konsternację.
Rzecz miała miejsce podczas czerwcowych ćwiczeń ,,Granit 83”
– jaka sama nazwa wskazuje, odbywały się one w 1983 r. w obszarze Dolnego
Śląska, na terenie jednostki wojskowej w Pietrzykowicach i brały w nim udział
Wojska Obrony Powietrznej Polski. Podczas tych ćwiczeń uczestnikiem był pułk
lotnictwa myśliwskiego, operujący na samolotach przechwytujących MIG – 21, w
którym stacjonował wówczas mój informator, na potrzeby tego tekstu nazwany
anonimowo dalej Panem Janem. Poniżej zamieszczam list, który nadesłał mi Pan
Jan.
,Jest piękny, czerwcowy dzień 1983 roku i jednocześnie ostatni dzień
corocznego ćwiczenia pod kryptonimem ”Granit 83”. W ćwiczeniu
prowadzonym z wielkim rozmachem bierze
udział i „mój” ( w którym pełnię służbę
wojskową) pułk lotnictwa myśliwskiego wyposażony w samoloty przechwytujące MiG
– 21. Przed chwilą ogłoszono jego
zakończenie. Odbój. Można złapać oddech.
Zdj. archiwalne 3 Bataliony Radiotechnicznego, Pyrzowice |
W ćwiczeniu osiągnięto zamierzone cele, przebiegło ono
bezpiecznie i sprawnie a wyników nie musimy się wstydzić. Przy tak intensywnych
lotach zawsze istnieje ryzyko, że jeżeli coś może pójść nie tak, to tak
pójdzie. W lotnictwie nie ma stanów pośrednich. Albo wszystko jest OK albo
kończy się źle. Tym razem Murphy mylił się.
Wraz z grupą oficerów
jestem na Stanowisku Dowodzenia (SD) Obrony Powietrznej Dolnego
Śląska. Ogromne planszety, na których
jeszcze niedawno roiło się od celów i myśliwców, świecą pustką, gdzieniegdzie
widać tylko przelatujące samoloty komunikacyjne. One wykonywały loty bez
ograniczeń a zapewnienie im bezpieczeństwa było celem nadrzędnym ćwiczenia.
Zapewnienie bezpieczeństwa takiemu „natłokowi” obiektów powietrznych, przyprawia każdego organizatora o ból głowy.
Tu nie ma miejsca na pomyłki. Złą sytuację nie zawsze można zatrzymać czy
zresetować. To nie zabawa ani gra. Samoloty i ludzie są prawdziwi.
Na lotnisku trwa odtwarzanie gotowości bojowej. Technicy krzątają
się, tankują samoloty, uzupełniają tlen, sprężone powietrze, oglądają opony.
Czasem nówki po jednym „ostrzejszym” lądowaniu nadają się tylko do wymiany.
Zetknięcie nieruchomej opony z nawierzchnią szorstkiego pasa „uciekającego” z
prędkością blisko 300 km/h jest dla jej wytrzymałości nie lada wyzwaniem. Na
betonie powstaje wówczas kilkudziesięciometrowa ciemna smuga oraz pojawia się
błękitny dym. To spalona guma. Postronny obserwator, (gdyby stał w pobliżu)
usłyszałby „cmoknięcie”. Tak wita się samolot z lotniskiem. Jak mówią piloci,
„daje mu buzi”. To niezamierzony, ale zawsze obecny rytuał.
Gotowość bojowa nr 1
Inni w tym czasie wkładają spadochrony hamujące. Cenny to
wynalazek. Znakomicie skraca drogę dobiegu, choć przy silnym bocznym wietrze trzeba
posługiwać się nim umiejętnie, bo działając jak żagiel ściąga samolot z pasa na
pobocze.
Jednak najcenniejszy i najważniejszy jest przywieziony z lotu film, na którym „nakręcony”
jest dorobek pilota czyli przechwycenie. I jak w szkole, można dostać za to „5”
jak i 'lufę”. Tzw. OKL czyli obiektywna kontrola lotów jest bezlitosna.
Teraz cały skomplikowany system funkcjonowania pułku przestawia
się i przechodzi na „czas pokojowy” do stałej, tzw. grafikowej pracy. W
gotowości pozostaje tylko tzw. para dyżurna, radiolokatory czyli oczy i uszy oraz nawigatorzy naprowadzania ze
środkami łączności. Para dyżurna to dwa „jadowe żądła”. Zawsze gotowe, czujne i
zdolne zadać cios. Jednym uderzeniem.
Kierowałem się
już do wyjścia z podziemnego bunkru aby
odetchnąć świeżym powietrzem, gdy dobiegł do mnie głos oficera rozpoznawczego:
„melduję, wykryto cel nr ….., wysokość 8 000, z kursem 90, prędkość 900, obcy”. Spojrzałem na planszet, rzeczywiście,
leci taki. Czyżby sprawdzano nas czy nie za bardzo wyluzowaliśmy się ? Szybki
meldunek do nadrzędnego SD i równie szybka odpowiedź: stawiaj parę w „jedynkę”
a drugą miej przygotowaną. Oznacza to mniej więcej tyle, że należy ogłosić
gotowość bojową nr 1 dla pary dyżurnej na lotnisku a drugą mieć pod ręką.
Najlepiej również w „jedynce”, bo nie wiadomo jak się sytuacja rozwinie. Kilka
sekund później, wściekły dzwonek w domku pilota powiadamia wszystkich: jedynka
dla pary. Wszystkie ręce na pokład.
„Jedynka” to najwyższy stopień gotowości bojowej lotnictwa
myśliwskiego podczas dyżurowania na lotnisku.
Wyższym, ale to już w powietrzu, jest dyżurowanie lub patrolowanie w
strefach. Jeszcze przed chwilą dwaj leniwie drzemiący pod parasolem piloci
żwawo biegną teraz do swoich samolotów dopinając po drodze kombinezony, buty,
kaski i pozostałe oporządzenie. Po chwili są w kabinach i nawiązują łączność z
wieżą kontrolną.
„Pozostań na podsłuchu” oznacza, że mogą spokojnie podłączać
się do różnych instalacji, przypinać do spadochronu i czekać na dalsze rozkazy.
Stojący obok samochód z agregatami prądotwórczymi „poi” samolot prądem.
Akumulator pokładowy mógłby tym wszystkim potrzebom nie podołać.
Czynności pilota i ich kolejność
są ustalone. Nawet to, że do kabiny należy wejść prawą nogą a nie lewą i to nie
z powodu przesądu. A przed wejściem dobrze wytrzeć buty na ryżowej szczotce, bo
wcześniej czy później, ziarnka piasku wniesione do kabiny trafią do oczu.
Jednak trzeba się uwijać, bo czasu jest niewiele. Tylko 2,5 minuty a minęła już
połowa.
Zdarza się, że wieża poleca od razu: „uruchamiaj i start po
gotowości”. Wtedy jest naprawdę gorąco i zaczyna się koncert na cztery ręce.
Technik samolotu, stojąc na drabince uruchamia silnik a pilot „walczy” z
zapięciami, podpięciami i całym lotniczym rytuałem. Rozruch silnika trwa ok.
minuty i w żaden sposób nie można go przyspieszyć. Pilot zamyka i hermetyzuje
kabinę i samoloty kołują na pas. Po
chwili rozdzierający uszy grzmot
przewala się przez lotnisko i powoli cichnie.
Cel leci jak po sznurku
Skończyły się żarty. Rozpoczął się lot pary dyżurnej na
przechwycenie celu powietrznego a dla pilotów kolejna podniebna przygoda. Tym
razem na poważnie.
Nawigatorzy na głównym punkcie naprowadzania (GPN)
obserwując położenie celu naprowadzają na niego własne samoloty. Muszą znać taktykę
obydwu stron, możliwości techniczne samolotów i uzbrojenia a przede mieć
wyobraźnię, bo wszystko rozgrywa się w czasie i trójwymiarowej przestrzeni.
Zdani są tylko na siebie Po ziemi poruszamy się w dwóch wymiarach, w lotnictwie
dochodzi wysokość. O niektórych nawigatorach mówi się czasem, że mają tzw. nosa
ale w rzeczywistości jest to wiedza i doświadczenie. I … trochę szczęścia.
Jednak na stoisku, miejscu postoju samolotów trwa cisza. No,
prawie cisza, bo „samochód z prądem” i
samolotowe przetwornice trochę hałasują ale nikt nie uruchamia i nie kołuje.
Piloci siedzą w kabinach na podsłuchu i czekają na dalsze rozkazy. Również na
SD Obrony Powietrznej Dolnego Śląska gdzie przebywam, panuje pozorny spokój.
Spokój przed burzą.
Decyzję o poderwaniu pary podejmie nadrzędne SD. My będziemy
tylko jej wykonawcami. Nawigatorzy naprowadzania zasiedli za wskaźnikami. Razem
z rozjemcą ds. lotnictwa, oficerem rozpoznawczym i kilkom oficerami innych
specjalności stoję przed wskaźnikiem radiolokatora, gdzie na bieżąco śledzę
rozwój wydarzeń.
Tymczasem, wykryty cel leci jak po sznurku. Nie manewruje i
nie stosuje też zakłóceń. Defilada. Został wykryty bardzo późno i nie wiem dlaczego.
Przy tej wysokości lotu powinien być widoczny na wskaźniku jeszcze przed
granicą niemiecką (stamtąd leci). Na razie spokojnie kieruje się na Żagań, ale ,,uwaga” gwałtownie zmniejsza prędkość. Na wysyłane przez
nasz radioelektroniczny system identyfikacji „swój – obcy” zapytania – nie
odpowiada i osiągnąwszy rejon Żagań –
Szprotawa …. zatrzymuje się. Wstrzymuję
oddech. Nieźle. Coś nowego. Tego jeszcze nie grali. Bezruch trwa około
kilkunastu sekund, po czym obiekt ...rozdziela się na dwa. Jeden rusza w trasę
powrotną z naborem wysokości, stale
przyspieszając. Po chwili, nieoczekiwanie znika z ekranu. Co najmniej
dziwne, bo z możliwości obserwującego go radiolokatora wynika, że powinien być
jeszcze widoczny. Drugi, mówiąc językiem młodzieżowym, zaczyna
jazdę bez trzymanki. Przyspieszenie i nabór wysokości nieporównywalne z
jakimkolwiek znanym statkiem powietrznym. Po chwili przestaje za nim „nadążać” naziemny
radiowysokościomierz. Po kilku sekundach osiąga prędkość naddźwiękową i nadal
przyspiesza. Obserwowana trasa przebiega w przybliżeniu przez Rawicz –
Krotoszyn a jego prędkość ciągle narasta. W rejonie Ostrowa Wielkopolskiego
wynosi co najmniej 3 Ma i obiekt
rozpoczyna „wojewódzki” zakręt w prawo. Kieruje się na Kępno – Opole i
przyspiesza. Śledzenie trasy zaczyna się
komplikować. Sprzęt ani obsługa nie jest przygotowana do takich parametrów
lotu. Lecąc na odcinku Opole – Wałbrzych kieruje się na zachód i przy prędkości
ok. 6 – Ma, na granicy z NRD, niczym
wyrzucony z katapulty pocisk wychodzi z pola obserwacji.
Usiłujemy na gorąco komentować to, co widzieliśmy. Nikt nie ma pomysłu jak
to wyjaśnić. Ktoś wspomina o amerykańskim samolocie rozpoznawczym SR – 71, ale
on nie zatrzyma się podczas lotu a potem nie rozpędzi do 6 Ma. Jego maksymalna
prędkość, to niewiele ponad 3 Ma. Rosjanie też nie mają takich maszyn. Jesteśmy
świadkami, no właśnie, czego jesteśmy świadkami ? Co to było ? Jak to nazwać,
zinterpretować, wytłumaczyć ? Nie wie nikt. Dla potrzeb własnych, na gorąco
formułujemy pierwsze wnioski”
Tyle Pan Jan. Sprawa – jak wynika z powyższego, nieco
sfabularyzowanego opisu, gdyż Pan Jan chciał nieco uchwycić obraz ,,wojskowej
rzeczywistości” – jest bezprecedensowa. Nie jest mi znany bowiem w Polsce
przypadek, kiedy obiekt UFO śledzony przez radary dokonuje tak karkołomnych
manewrów w powietrzu. To – samo w sobie – wydaje się być zastanawiające, że SD
nie podjęło decyzji ostatecznie do poderwania samolotów na przechwycenie. Wszak
uczestnicy ćwiczeń Granit mieli do czynienia z niezidentyfikowanym intruzem,
który dokonał ,,nielegalnego” przelotu w przestrzeni powietrznej Polski,
zostawiając daleko w tyle możliwości techniczne wszelkich znanych wówczas
maszyn lotniczych. Pytanie, czy ten szczegół nie zaważył na tym, że nie podjęto
próby przechwycenia. Wiadomo, że podobne incydenty w historii Układu
Warszawskiego już wcześniej kończyły się tragicznie.
Napęd, którym nikt nie dysponował
Pozostaje jeszcze sugestia, że uchwycony obiekt był
,,podpuchą” zainicjowaną w ramach ćwiczeń. Wydarzenie miało miejsce już po
zakończeniu ćwiczeń. Z tego co przekazał mi mój informator wynika, że rozjemca
ds. Lotniczych nie planował już żadnych ,,lotów – celów”. A na pewno już nie o
takich parametrach. Nikt w wojsku polskim po prostu nie dysponował takim
sprzętem. Nawet dzisiaj takie parametry lotu zostawiają daleko w tyle
możliwości samolotów pod polską banderą.
Grafika za Internet |
W trakcie naszej korespondencji udało ustalić się jeszcze
kilka cennych informacji w kontekście zdarzenia z ćwiczeń ,,Granit 83”. Pan Jan
twierdził, iż środki radiotechniczne wykryły i prowadziły materialny obiekt
powietrzny, którego skuteczna powierzchnia odbicia radiolokacyjnego wynosiła
kilka, zapewne nie mniej niż 5 m2. Wielkość ta wynika z parametrów
radiolokatorów. Tutaj szczególnie trafna była uwaga Pana Jana w kontekście
osiągniętych prędkości przez obiekt. ,,Coś, co leci początkowo z prędkością ok.
900 km/h i zmniejsza ją do zera a następnie pozostaje w kilkunastu sekundowym,
jakby śmigłowcowym zawisie, dzieli się i obydwa odlatują, musi podczas zawisu
wykorzystywać inny niż aerodynamiczny sposób utrzymywania się w powietrzu.
Ponadto śmigłowce (które znamy) tak szybko i tak wysoko nie latają” – pisał.
Reasumując, wielkość osiąganych przyspieszeń i tempo naboru wysokości
świadczą o nieznanym nam wysoko sprawnym i efektywnym napędzie. Kto takim
wówczas dysponował ? Ponadto rozdzielenie się obiektu a następnie lot dwóch oddzielnych już z
dużymi prędkościami obiektów sugeruje wykorzystanie nieznanych nam technologii
budowy statku powietrznego. Pytanie, kto wówczas dysponował takimi maszynami,
aby tak niebotycznie zaskoczyć wszystkich obserwujących przelot uczestników
ćwiczeń ? Odpowiedź wydaje się oczywista – nikt.
,,Loty (wspólny i rozdzielone) śledzone były jednocześnie
przez kilka radiolokatorów. Każdy radiolokator pokazywał prawie identyczne
trasy. Piszę „prawie”, bo każde urządzenie techniczne ma pewien rozrzut
parametrów. Należy wykluczyć, że na wskaźniku pojawiały się zakłócenia, które
interpretowano jako cele, ponieważ każda trasa tworzyła logiczną całość”. –
dodaje Pan Janusz. Imponujące są tutaj osiągi wysokości w kontekście nabytej
prędkości lotu. Wiadomo, że po rozdzieleniu, obiekt „szybki” leciał na
wysokościach 20 000 – 25 000 m ale nie
wyżej. Wynika to z początkowych pomiarów wykonywanych przez
radiowysokościomierze oraz z tego, że ich maksymalna możliwa wysokość obserwacji
wynosi ok. 25 000m.
Wysokość to jedna kwestia, drugą jest oszałamiająca
prędkość. Nagłe zatrzymanie się i rozpęd do olbrzymich prędkości (w tym
przypadku do 6 – 7 Ma), to wątki dobrze znane z innych spotkań z UFO, jakie
wpłynęły do ufologów analizujących przypadki wojskowe. Gdybyśmy mieli do
czynienia z ziemską konstrukcją, przemieszczanie się na tych wysokościach
powinno zakończyć się całkowitym spaleniem się obiektu. Tymczasem nie
zanotowano jakichkolwiek zakłóceń w pracy urządzeń łączności przewodowej i
radiowej. Nie stwierdzono zakłóceń w pracy radiolokatorów. Silniki spalinowe
oraz elektryczne oraz inny sprzęt elektryczny, pracowały poprawnie i osiągały
zadawane parametry. Nie miały miejsca jakiekolwiek „inne”, dziwne czy
niewytłumaczalne zjawiska. Nie można więc mówić o błędzie pomiarowym. Świadków
tego zdarzenia było sporo. ,,Powyższe wydarzenie obserwowało na głównym punkcie
naprowadzania (GPN) co najmniej 3 nawigatorów naprowadzania jak również co
najmniej 3 doświadczonych pilotów. Ich
spostrzeżenia były podstawą sporządzenia zgodnego (powyższego) opisu” –
dodał Pan Jan.
Interesujący jest tutaj brak reakcji dowództwa. Pan Jan
uznał to za bezskuteczny rozkaz. ,,Nadrzędne SD nie podjęło decyzji o
poderwaniu pary dyżurnej oceniając na podstawie rozwoju sytuacji, że jej
działalność będzie nieskuteczna. Nie zażądano od nas pisemnego meldunku w tej
sprawie, ponieważ nadrzędne SD jak i my korzystaliśmy z tych samych źródeł informacji.
Poprzestano na rozmowie telefonicznej potwierdzającej przebieg wydarzenia” –
skwitował.
Pan Jan – mimo tylu lat, bo aż ponad 30 – jest pewien, czego
był świadkiem tamtego dnia. Parametry lotu obiektów, jakie nieoczekiwanie
pojawiły się na radarze nie mieściły się w kategoriach ziemskich zjawisk. Nie
były też samolotami, które można uznać za własność wrogiego państwa. ,,Nie mam
własnej, odrębnej interpretacji tego co
widziałem” – mówił Pan Jan. - ,,bo nie mieściłaby się ona w znanych powszechnie
prawach fizyki. Nie była to też zbiorowa halucynacja, zmowa ludzi ani „zmowa” przyrządów. Może najbliższe
prawdy jest stwierdzenie, że „są rzeczy na niebie i na ziemi o których się
filozofom nie śniło”.
Wszystkie osoby, które mogły być świadkiem tego zdarzenia i
chciałby uzupełnić powyższą historię o nieznane szczegóły, jak również świadków
obserwacji UFO nie związanych z opisanym incydentem, proszę o kontakt na mail:
dam.trela@gmail.com
Dobry wieczör , majå tego typu technol,ogie , tyle ze så one tajne . Oczywiscie nie muszå byc to nasze obiekty ale my tez juz takie mamy . Pozdrawiam i zycze wzzystkim szczescia .
OdpowiedzUsuńPolecam wszystkim sprawdzic PROJEKT UJAWNIENIE na you tube i RALPH RING na you tube a takze film dokumantalny o Lucjanie Lagiewce i jego ...
OdpowiedzUsuńÁ moze tylko KOTOS pröbowal jakie bedå reakcje albo podglådal w taki sposöb ?
OdpowiedzUsuńMoże... choć jeśli sugerujemy, że był to jakiś eksperyment socjologiczny ze strony Armii Radzieckiej. Raczej w to wątpie, nikt w takie rzeczy w tedy nie bawił się. Wróg był jeden, ale to nie było UFO
Usuń